Zniżki, zniżki, zniżki!
Pierwszym elementem, na jaki patrzymy, przeglądając oferty czarteru jachtów, jest cena – i doskonale, w końcu nikt z nas nie chce przepłacać. Niestety, drugą rzeczą, jaka przykuwa naszą uwagę, jest wysokość zniżki. Dlaczego „niestety”?
Bo w gruncie rzeczy WYSOKOŚĆ ZNIŻKI NIE MA ŻADNEGO ZNACZENIA. Ostatecznie liczy się tylko to, ile zapłacimy, bo to nasze pieniądze. Ważna jest więc kwota końcowa, a nie procent, o jaki obniżono cenę.
Wyobraźmy sobie jacht, który u danego armatora kosztuje 2000 euro. Ktoś inny zaproponował go jednak za 4000 euro, ale ze zniżką 50%. W praktyce oznacza to, że ten czarter nadal kosztuje tyle samo: 2000 euro. To nie jest tak, że nam się trafiła okazja życia i oszczędziliśmy połowę. Czy zatem oznacza to, że takie oferty z definicji należy odrzucić?
Niekoniecznie; jeśli mamy do czynienia z ofertą last minute, może się okazać, że naprawdę jest to okazja – i warto z niej skorzystać. Jeżeli jednak czarter rozpoczyna się dopiero za kilka miesięcy, jest mało prawdopodobne, by ktoś wspaniałomyślnie zrezygnował z połowy zysku — w takim wypadku mamy więc do czynienia z chwytem marketingowym, który ma za zadanie złapać nas w pułapkę, zanim zastanowimy się, czy oferta naprawdę jest dla nas korzystna.
Co tanio, to drogo…
Kolejna czerwona flaga to sytuacja, gdy coś wygląda podejrzanie tanio. Przykładowo, w danej marinie jest wiele ofert w niskiej cenie, ale propozycje od jednego armatora są wyjątkowo korzystne, np. niższe o 20%. O ile nie jest to last minue, warto zadać sobie pytanie: dlaczego ktoś oferuje aż tak korzystne warunki? Przecież gdyby chciał po prostu być tańszy niż konkurencja, wystarczyłaby zniżka rzędu 5%. Byłaby ona i tak zauważalna i z pewnością przykułaby uwagę czarterujących. Z czego zatem wynika wyjątkowo wysoki upust?
Powody mogą być dwa:
- Firma ma bardzo duże problemy z płynnością finansową i potrzebuje jak najszybciej zgarnąć pieniądze z rynku. Jeśli nasz zastrzyk gotówki ją uratuje, to świetnie — a co, jeśli nie? Co się stanie z naszym czarterem, jeśli okaże się, że wpłaciliśmy pieniądze, a armator zbankrutował?
- Firma oferuje jachty bardzo słabej jakości, zaniedbane, niesprawne, przez co ma dużo negatywnych opinii. Wie, że kolejni czarterujący najprawdopodobniej je przeczytają, dlatego chce ich skusić promocją, by mimo wszystko wybrali jej ofertę. Nie mogąc konkurować jakością, konkuruje ceną.
Którykolwiek z powyższych przypadków zachodzi (a pamiętajmy, że mogą zachodzić oba jednocześnie), lepiej będzie wybrać innego armatora — dla własnego spokoju i bezpieczeństwa.
Szybko, szybko, zanim nas wyprzedzą!
Częstą praktyką sprzedawców jest zmuszanie klientów do podejmowania decyzji pod presją czasu. Dzięki temu jest większa szansa, że popełnią jakiś błąd i kupią bez zastanowienia.
Jeśli więc widzimy super obniżkę z adnotacją, że oferta jest ważna jeszcze tylko 23 godziny, albo że 17 innych osób właśnie te ją ogląda (czyli może ją zgarnąć przed nami, trzeba się spieszyć!), powinna zapalić się nam czerwona lampka, bo jest wielce prawdopodobne, że mamy do czynienia z manipulacją. Wszystkie te zabiegi mają sprawić, że podejmiemy decyzję już teraz, zamiast się zastanowić, sprawdzić w kilku miejscach, porównać szczegóły itp.
Oczywiście zdarza się, że ograniczona czasowo oferta będzie związana z konkretnym wydarzeniem, np. takim, jak Black Week – w większości przypadków jest to jednak nieprawda. Nie dajmy się nabrać. Jeśli ktoś zmusza nas do podejmowania błyskawicznych decyzji, ma w tym określony cel: wie, że jedyne, co możemy sprawdzić „na szybko” to opinie o nim — a te, jak już pisaliśmy w innym tekście (link), mogą napisane na zamówienie.
Patrzmy na całość ceny
Innymi słowy, powinna nas interesować nie tylko cena za sam jacht, ale też za niezbędne dodatki. To trochę jak zakupem akwarium: rybka kosztuje tylko 20 zł, ale przecież nie możemy jej trzymać samej: na akwarium, filtry, dekoracje, oświetlenie itp. trzeba wydać kolejnych 200 zł. I to dopiero jest finalna cena tej zabawy.
Przeglądając propozycje, warto więc wczytać się w nie dokładniej. Niektórzy armatorzy tworzą oferty, gdzie wszystko mamy w cenie: przykładowo, płacimy 2000 euro i ta kwota obejmuje czarter jachtu, sprzątanie końcowe, pościel, silnik zaburtowy.
Inny armator prezentuje ofertę takiego samego jachtu za 1900 euro, ale tylko za samą łódź. Do tego dojdzie obowiązkowe sprzątanie (koszt: 200 euro), silnik zaburtowy (80 euro), a do tego policzą nas za pościel od każdej osoby, w efekcie zapłacimy za wakacje dużo więcej, mimo iż pozornie oferta za sam jacht jest tańsza.
Ups… jednak nie mamy tego jachtu
Innym przykrym dla klientów chwytem marketingowym są „pomyłki”, w których okazuje się, że prezentacja jachtu na stronie nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości jego dostępności. Przykładowo, znajdujemy ciekawą ofertę, wynika z niej, że jacht jest dostępny, można go zarezerwować i wpłacić zaliczkę. Wspaniale, decydujemy się i robimy szybko przelew.
Zaraz potem otrzymujemy jednak informację w stylu „przepraszamy, popełniliśmy błąd”, albo „system go popełnił”, łódź nie jest jednak dostępna. Oczywiście może się tak zdarzyć i niekoniecznie jest to zamierzona zła wola — jednak nawet w przypadku wystąpienia prawdziwej pomyłki to my jesteśmy stratni, bo możemy dostać w zastępstwie nie to, za co zapłaciliśmy, co chcieliśmy.
Istnieją firmy celowo wprowadzające w błąd i oferujące jachty, których tak naprawdę nie ma — tylko po to, żeby „złapać” klienta, jakkolwiek to brzmi. Kiedy czarterujący zarezerwuje i opłaci jacht, pisze mu się eleganckiego maila, że przepraszamy, możemy zaoferować coś innego o podobnych parametrch. O ile taka informacja dociera przed wpłatą, pół biedy – ale jeśli firma ma już nasze pieniądze, jesteśmy na dużo gorszej pozycji negocjacyjnej.
Jak się przed tym bronić? Przede wszystkim nie dopuścić do powstania takiej "pomyłki". Przed wpłatą warto więc wysłać maila z zapytaniem, czy ten konkretny jacht na pewno jest dostępny. Należy też wstrzymać się z zakupem biletów lotniczych do momentu faktycznego zarezerwowania łodzi, by nie ograniczać sobie pola manewru.